czwartek, 10 czerwca 2010

Wiec wyborczy, piknik i debata

Do wyborów zostało 10 dni. Jedenasty upłynął pod znakiem wiecu wyborczego Jarosława Kaczyńskiego, pikniku "świadome macierzyństwo" Janusza Palikota i debaty kandydatów na prezydenta w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego.
Kilka naszych spostrzeżeń.

Po pierwsze: Palikot.
Celem Janusza Palikota miała być próba wyprowadzenia z równowagi kandydata PIS. By dopiąć swego, Palikot - co umknęło w relacjach - posunął się nawet do kłamstwa. Krzyczał "rzucają do nas kamieniami" - choć zwolennicy Kaczyńskiego zachowywali się wyjątkowo spokojnie. Piknik rodzinny Palikota się nie udał, bo Kaczyński nie dość, że nie powiedział nic ostrzej, to jeszcze nawoływał do zgody.

Po drugie: nowa strategia.
Jarosław Kaczyński podczas wiecu w Lublinie zastosował zmianę narracji. Uważamy ją za bardzo dobrą! Nie mówił już o "Polsce solidarnej”, która kojarzy się źle. Teraz jest “społeczna gospodarka rynkowa na wzór niemiecki”. Gospodarka, która nie ma negatywnych skojarzeń z rządami PIS, nadal jest “społeczna”, a dodatkowo kojarzy się z dobrobytem ("niemiecka") i z wskazuje na pozytywny stosunek Jarosława Kaczyńskiego do Niemiec.
Kaczyński w Lublinie nie atakował, choć po raz pierwszy żartował ze swojego głównego kontrkandydata. Opowiadał o marszałku, jako "Panu Wpadce", co automatycznie nasuwa skojarzenia: "mało poważny polityk, z którego można sobie robić żarty".

Po trzy: chaos komunikacyjny.
Palikot swoim zachowaniem wprowadza zamieszanie. Jeżeli jego piknik nie był wybrykiem posła z Lublina, ale elementem kampanii Bronisława Komorowskiego, to wyjątkowo nieskuteczne było to posunięcie. Bo jeśli "zgoda buduje" - jak możemy dowiedzieć się ze spotów i plakatów kandydatów PO - to dlaczego przyjaciel marszałka tak brutalnie atakuje prezesa PiS? Dlaczego, skoro premier Tusk mówi "nie boję się IV RP", Palikot krzyczy: "IV RP nadciąga!"?

Po czwarte: debata, jakiej nie widział świat.
Nie wiedział - bo nikt jej nie transmitował. Nie widział - bo nikogo z ulicy na debatę nie wpuszczono. Staliśmy pod drzwiami BUWu i ... i staliśmy. 19.40, 19.50, 19.59 - zaraz się zaczyna! 20.00, 20.10...
Jednocześnie nasi rówieśnicy w koszulkach Komorowskiego wchodzą na debatę bocznymi drzwiami. Czy trzeba było mieć wejściówki? Skąd można je było odebrać? Ktoś z Was coś wie?

Zgoda buduje - a jednocześnie na debacie kandydatów na zwolennicy marszałka zachowują się głośno i chamsko.

Więc były wczoraj: wiec, piknik i debata.
A może: wiec, piknik, wiec?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz