sobota, 27 marca 2010

Przy śniadaniu o frekwencji i głosowaniu

47,47% - jak komentuje przewodnicząca komisji prawyborczej:
to ciekawy ciąg liczb, interesujący.
Dlaczego 47,47 a nie np. 97,97?
Dlaczego tak mało?
Zdaniem Gronkiewicz-Waltz jest kilka powodów:
po jeden: do Platformy zapisało się ostatnio sporo osób, które bardziej interesuje to, co dzieje się w ich własnej gminie, w ich własnym miasteczku
po dwa: część uznała, że prawybory to pic na wodę, bo decyzja została już podjęta przez władze partii
po trzy: na głosowanie nie było za wiele czasu - "tylko trzy tygodnie" (!)
(Blog Wyborczy pozostawia to bez komentarza ;-) )

Komentują za to socjologowie, politolodzy...
TVN24 publikuje na swojej stronie materiał zatytułowany: (Prawie) połowa PO wybrała. Reszta to "martwe dusze".
Zdaniem profesora Jacka Raciborskiego:
PO ma kłopot. Jest to partia rządząca i zdawałoby się, że przy jej liczebności - nieco ponad 45 tys. członków - są to członkowie politycznie zmobilizowani.
(...)
Partie, nie tylko w Polsce, są dosyć małe. Jeżeli dodatkowo te małe partie składają się z członków tak mało zainteresowanych polityką, to jest to bardzo niedobry wskaźnik kondycji partii w ogóle.
Komentatorzy-naukowcy niską frekwencję tłumaczą (w przeciwieństwie do prezydent Warszawy) MARTWYMI DUSZAMI.
W przeszłości część członków partii było tzw. martwymi duszami, które pojawiały się po to, by poprawiać lokalnym ogniwom wskaźniki reprezentacji na wyższych szczeblach, na zjazdach krajowych i mieć większy wpływ na wybór władz.
Pojawiają się też opinie, że
to niedobrze dla polskiej demokracji, że partia "wydawałoby się silna", okazała się "tak mało zmobilizowana.
Amerykański socjolog Robert Putnam w książce "Samotna gra w kręgle" stawia tezę, że
malejąca partycypacja wyborcza jest jedynie najbardziej widocznym symptomem szerszego zjawiska zaangażowania w życie wspólnot (w przypadku PO - w życie partii, przyp. Blog Wyborczy). Podobnie jak gorączka, absencja wyborcza jest w większym stopniu objawem głębszych dolegliwości organizmu politycznego niż samą chorobą (2009: 61).
Profesor Andrzej Rychard (podobnie jak Blog Wyborczy - patrzcie wpis z wczoraj! :-) ) wynik frekwencji skomentował w następujący sposób:
Jest to dla mnie wiadomość z gatunku szokujących, bo pokazuje, że partia ma zasadnicze trudności z mobilizowaniem swoich własnych członków, albo nie wie, kto jest jej członkiem. Nie wiadomo, która z tych dwóch ewentualności jest dla partii gorsza, obydwie są fatalne.
(...)
To jest wiadomość, która moim zdaniem przysłania ten pozytyw, jakim było uruchomienie instytucji prawyborów, to wszystko zostaje w dużym stopniu zniweczone przez wynik, który pokazuje, że mniej niż połowa członków tej partii wzięła udział w głosowaniu.
Profesor Rychard zastanawia się
w jaki sposób - w świetle takiej informacji, która jest dosyć dyskredytująca dla tej partii - można cieszyć się i robić dynamiczną fetę, jaka się zapowiada na sobotę?
Nasza sugestia?
Pomysł prawyborów - sam w sobie potrzebny, mający potencjał na usprawnianie partii - został zgrabnie wykorzystany przez sztab PR-owy PO. Za niewielkie pieniądze uzyskano olbrzymie publicity. Dzień w dzień wszystkie media pisały o prawyborach i Platformie, w usta kandydatów wkładano różne deklaracje (np. o obowiązku zdjęcia krzyży ze ścian szkół) i obserwowano reakcje społeczeństwa (np. na forach internetowych), ...
Początkowo komentatorzy polityczni sugerowali, że prawybory doprowadzą do rozłamu w partii, itp. - nic bardziej mylnego. Wszytko było starannie przygotowane (łącznie z pytaniami do debaty) i wyreżyserowane do samego końca (za kilka minut zobaczymy, jak wyreżyserowano ogłoszenie wyników).
Specjaliści o politycznego marketingu nie przewidzieli tylko jednego - tak niskiej frekwencji. (Kto zresztą by przewidział!)
Żeby więc mogli mogli w glorii chwały (przez ostatnie tygodnie roztrąbiono przecież, jakim sukcesem są prawybory w PO) pić dziś szampana, muszą robić dobrą minę do złej gry.
I nie ma w tym nic dziwnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz